2009

Uff, udało się, wystartowałem co wcale nie było takie oczywiste i dojechałem do mety w jednym kawałku - co również nie było takie oczywiste. Złamania rąk, palcy to wcale nie taka rzadka sprawa. Duże kamie, duże prędkości i o wypadek nietrudno. Zresztą o tym później.

Przed samą TC udało mi się nabyć rower - Epica. Pojechałem jednak starym Sintesi czego wiele osób nie mogło zrozumieć. Dla mnie było to dość proste. Rower nie objeżdżony, nie poznany, bez części zapasowych, bez wiedzy o ich ewentualną naprawę, ba; bez haka do przerzutki - a te padały jak muchy. Poza tym uznałem, że coś za wierną służbę staruszkowi się należy i ten wyjazd miał być hołdem za wierną i co najważniejsze bezawaryjną służbę.

Jaka była TC `09 - osobiście wróciłem bardzo zadowolony. Pomijam jakieś niedociągnięcia za które przepraszał sam Marcin (org) - ja jakoś ich nie doświadczyłem, być może starałem się ich nie zauważyć a być może mnie osobiście nie dotknęły - nie wiem - ale co to w sumie za różnica.

Poza drugim dniem pogoda była słoneczna, żeby nie powiedzieć upalna. Poty były siódme. W dniu ostatnim zabrakło wody wielu zawodnikom pomiędzy bufetami co dobitnie może świadczyć o tym jaka lampa  była na niebie. I żadnej chmurki ......

Oznakowanie trasy - wiele się o tym mówiło i pewnie nadal mówi. I jak znam życie najwięcej mówią Ci, którzy nie byli. Oznakowanie trasy to dość rozległy termin; w tym roku polegało to na tym, że trasa sugerowana prowadziła oznakowanymi szlakami turystycznymi co absolutnie nie eliminowało masy błędów. W teorii nic prostszego; wypatrzeć szlak czerwony i tylko się go trzymać. Proszę to powiedzieć tym 60 osobom, które w Krynicy dostały 1h kary za ominięcie pkt nr 2 lub Hiszpanom .... do których czuję ogromną sympatię - super ludzie.

Co mnie zaskoczyło - UST też może ulec przebiciu J. Zgubiła mnie zeszłoroczna pewność w bezawaryjność mojego roweru. Narzędzi też miałem mniej bo rok temu były dwa dobrze zaopatrzone auta. Ale za to w tym roku prawie od początku imprezy był serwis o którym mogę się dość pochlebnie wypowiedzieć. Wypożyczenie roweru na przejazd całego odcinka to już nie żarty a tak właśnie było. Wypożyczony Kellys też 5 zł nie kosztował tym bardzie czapki z głów.

W tym roku udzieliła mi się rywalizacja - kosztem zdjęć. Mam ich stosunkowo niewiele na dodatek raczej ze startu / mety niż trasy. Cóż człowiek minuty liczy ...

 

 

ETAP I - 16 SIERPNIA Ustroń - Korbielów

To nie był łatwy etap. Co gorsza pierwszy. Ja pamiętałem go z zeszłego roku. Widziałem mniej więcej co mnie czeka ale co innego jakieś mgławe przebłyski co innego jechać. Wymyśliłem sobie więc, że pojadę z Teamem Whiskey on the Rock, ale przy pierwszym podjeździe na Wielką Czantorię jakoś wyszło inaczej; dodatkowo informacja na jednym z pierwszych punktów, że jestem bliżej początku niż końca podziała motywująco. Doganiam Hiszpanów jakiś czas jadę trochę przed nimi, trochę za - kamienie, podejścia czyli Transcarpatia. Wielki Stożek i piękne widoki - siadam na chwilkę i patrzę. Ech piękny mamy kraj piękny. Pkt nr 4 i kilka metrów przed bufetem zespół jadący na tandemie zrywa łańcuch. A ja gubię "czipa". Jeszcze nie wiem ale będę 125 zł w plecy. No ale ja się tu rozmarzyłem a jechać trzeba. Kolejny zjazd, kolejne kamienie a Bomber jak oszalały usiłuje nadrobić to czego ja nie daję rady. Pkt 7 bufet. Dalej ma już być troszkę rzeźnicko jak za dawnych lat: Hala Rysianka i Miziowa. Na szczęście z bufetu ruszam z zespołem Los Diabolos, który w chytry sposób planuje ominąć Rysiankę. Podłączam się patrzę w GPS`a - faktycznie pomysł dobry. Pchamy rowery ścieżką, która jest tylko na mapie, chaszcze oplatają nogi, przeklinam jak szewc ale wciąż resztkami sił pod górę i pod górę. Nareszcie szlak niebieski - uff stanowczo lżej. Trzy Kopce i łączymy się z sugerowaną. Prawdą jest, że etap 1 opisany był na 2 mapach. Ja do dziś nie mogę zrozumieć co takiego jest w tych mapach, że co niektórzy zabrali ze sobą tylko jedną mapę i z Hali Miziowej pognali wzorem roku ubiegłego nartostradą a nie szlakiem zielonym na którym znajdował się pkt 8. Mało tego jechałem z Ukraińcem, który również drugiej mapy nie miał i ze 100% pewnością twierdził, że pkt 7 jest ostatni. Jakąś resztką siły woli zatrzymuję się, wyciągam mapę i weryfikuje - całe szczęście - potem pretensje można mieć tylko do siebie a nie do innych. Zjeżdżam zielonym, zostawiam kolegę, który zbiera się po wywinięciu orła, zaliczam ostatni pkt i ....... META.

Spanie nie w szkole a ośrodku - jest to spowodowane awarią sieci wodociągowej lub rury ..... Namioty porozbijane dmucham materac, mycie roweru ... co niektórzy robą to w rzece. Nie wiem który jestem na mecie ale jest dość dobrze.

Godzina 20:00. Pojawiają się pierwsze przecieki, że ok. 50 osób jest nadal na szlaku a robi się już mocno ciemno. O 21:00 Marcin odwołuje ceremonię i wyrusza w trasę po niedobitki, które gdzieś tam utknęły na szlaku. Jest nawet ekipa, która nocuje w schronisku na Rysiance. Nie wiem dokładnie ile ale po tym dniu może kilka a może naście zespołów rezygnuje z dalszej jazdy. Cóż ....

Pojawiają się też pierwsze zabandażowane ręce.

Dystans: 84 km V max: 61 km/h Kcal: 6847



ETAP II - 17 SIERPNIA Korbielów - Raba Wyżna

Pobudka - rany, dlaczego niektórzy wstają już o 6:00 ? Tego nigdy się nie dowiem, żeby choć nie darli się na całe gardło ....

Śniadanie, izotoniki i takie tam - codzienność. Kolejka do toalety - też codzienność. Ale wystarczy sprytne oko harcerza a zawsze można wyszukać coś o czym ktoś nie wie i kolejki brak. Tak było za pkt. wydawania posiłku - duża toaleta o której wiedziała mała grupa ludzi.

Start - tradycyjnie już pod górę. Wspinamy się do przejścia granicznego. Staram się trzymać za Łukaszem i Solarem - mają dość zbliżone tempo i według mojej oceny mała błądzą - a to ważne. Zaraz za zjazdem podłączamy się do jakiegoś pociągu i tak ciągniemy. Pkt 1 to droga tuż przy Jałowcowym Garbie i dość trudny technicznie zjazd na którym nie da się nie zauważyć, że Hiszpanie na zjazdach nie dają rady. Jadą bardzo zachowawczo; ja na zjazdach sporo nadrabiam dlatego za wszelką cenę usiłuje ich wyprzedzić. Udaje mi się, choć nie przypłacam tego o mały włos zbieraniem z drzewa. Dalej wspinaczka na Policę. Siódme poty. Z Policy wybieram wariant "cięcia" szlakiem niebieskim - całe szczęście był przejezdny bez większych problemów. Można było zaoszczędzić kilka minut. Bufet i dalej  niebieskim. Tutaj też postanawiam trochę przechytrzyć i kawałek pojechać asfaltem co raczej przyniosło mizerny skutek. Za to po deszczu, który przeszedł jakiś czas temu podejście stało się dość trudne. Deszcz zresztą nie miał zamiaru oszczędzić nas tego dnia. Nie ujechałem może 5 km kiedy wszystko stanęło w ścianie deszczu. Z relacji później jadących uczestników wynika, że było też gradobicie a tych na samym końcu pogoda najzwyczajniej w świecie oszczędziła. Hmmm spiesz się po woli ? Drogi zamieniły się w błotniste potoki i w końcu stało się: zaliczam pierwszą glebę. Na szczęście jechałem dość wolno - co nie uchroniło mnie przed drugą glebą L. Na szczęście żadnych strat nie poniosłem poza urażoną dumą J

Sama końcówka to zapamiętana z zeszłego roku asfaltowa zjazdówka (w drugą stronę) - szkoda, że po mokrym. META. Okazuję się, że w Solo Men mieszczę się w 10; rodzi się tajny plan aby jutro spróbować dać z siebie wszystko.


Dystans:  km 64 V max: 72 km/h Kcal: 6847


 

ETAP III - 18 SIERPNIA Raba Wyżna - Szczawnica

Na odprawie Marcin wielokrotnie powtarzał co to jest start honorowy itepe. Nie wiedzieć dlaczego część osób jeszcze przed ostrym zmieniła trasę omijając start ostry. Jak się miało okazać został sporządzony dokument i wszyscy ci, którzy na ostrym się nie znaleźli zostali ukaraniu dodatkowym czasem - chyba 1h.

Start i pniemy się górę. Na początku bo potem jak zwykle pchamy. Mój zachwyt wzbudza gość - z tyłu ma kasetę na moje oko 11 - 28 a wjeżdża pod wszystko. Ciągle mnie wymija i ciągle na szczycie czeka na partnera z zespołu.

Stawka się rozciąga i gdzieś tak od Starego Wierchu przez Turbacz jadę z 2 - 3 ekipami służąc im za nawigację. Rany gdyby oni wiedzieli, że jako harcerz błądziłem w każdym lesie ...J Przed samym bufetem na zjeździe (Przełęcz Knurowska) odrywam się i gnam na złamanie karku. Ech lubię te zjazdy. Napieram ile mogę, nie oszczędzam na niczym. Czuję, że będzie z tego wynik ale na przeszkodzie staje technika. W okolicach szczytu Runek (1005) łapię kapcia. Nie mogę uwierzyć, że Micheliny poddały się górom a jednak J. Pewnych problemów nastręcza mi zdjęcie samej opony z felgi. Szarpię się jakiś czas z tym paskudztwem, mijają mnie kolejne zespoły - podupadam na duchu. W końcu jest - opona zdjęta, wkładam dętkę i ruszam w szaleńczą pogoń. Dziś na spokojnie muszę obiektywnie przyznać, że z tą awarią został gdzieś na szlaku zdrowy rozsądek. Zapominam o hamulcach i choć pewnie brzmi to śmiesznie dla każdego kto jeździ po górach; jadę naprawdę szybko. Przed samym Lubaniem na stromym podejściu wykrzesuje resztki sił i mijam kilka osób. Zjazd do mety to już kompletne wariactwo. Gdzieś tam majaczą mi sylwetki Los Diabolos ze 140 mm skokiem - postanawiam ich wyprzedzić - skutecznie. Wymijam kolejnych zawodników i w końcu udaje się. Na końcowym zjeździe do Krościenka zastanawiam się nad trasą; dogania mnie Łukasz i Solar a ja znów zapominam o hamulcach. I znów wyciskam soki z Sintesi i ponownie mijam Los Diabolos. W końcu meta. Ależ to był wyczyn ....

Planowo mieliśmy jeszcze do pokonania odcinek czerwonym szlakiem przez Dzwonkówkę ale z uwagi na wczorajsze gwałtowne burze odcinek został skrócony. W sumie dla mnie lepiej; gdzieś tam lekkiemu przekrzywieniu uległ hak przerzutki i przełączanie biegów straciło na precyzyjności. To trzeba będzie na miejscu poprawić. Na szczęście zabrałem ze sobą przyrząd do prostowania haka. Wogóle musze napisać, że przyrząd miał trochę pracy....

Dojazdówka do Szczawnicy to malownicza droga wzdłuż Dunajca. Rok temu byłem tam z rodziną, zahaczyliśmy o Trzy Korony ... piękne widoki, piękne. Na miejscu po umyciu sprzętu postanawiam przyjrzeć się dokładnie co też dzieje się z rowerem. Opona - niestety rozcięta z boku. Długo zastanawiam się czy podklejać czy wymienić. Niby prawdopodobieństwo przecięcia w tym samym miejscu małe ale będzie gdy się wydarzy ? Z tym problemem nie borykałem się tylko ja. Wieczorem do serwisu podchodzi młody chłopak z SLR`em. On też ma piękne cięcie z boku. On podkleił ja założyłem inną. Szkoda opony - ale taki lajf.

Sytuacją wartą wspomnienia jest fakt iż jedyna zawodniczka solo women - Iwona przejechała po awarii swojego amortyzatora właśnie ten odcinek na pożyczonym z serwisu Kellysie. Kellys wcale nie był z niskiej półki - podziwiam wiarę i zaufanie. Serwis otrzymał za ten gest piękne podziękowania podczas wieczornej odprawy. Potem już od tego samego serwisu otrzymała inny widelec - zastępczy. Brawo serwis ! (Bieniasz Bike)

Dystans: 63 km V max: 53 km/h Kcal: 4957



 

ETAP IV - 19 SIERPNIA Szczawnica - Krynica Zdrój

Poranek w Szczawnicy raczej trudny - w sumie jak codzień. Ale wiem, że kilka minut po 9:00 kiedy ruszymy organizm dojdzie do siebie i wszelkie zaspanie odejdzie. Honorowy potem ostry start i już jedziemy. Nie mija chwila a mnie wydaje się, że znów laczek. W sumie wieczorem po założnieniu opony jakoś specjalnie nie sprawdzałem koła na okoliczność szczelności. Mijają minuty - staję na dopompowuję opony. Ruszam - nie działa licznik. Zatrzymuję się poprawiam magnes, nadajnik - nic. Tę czynność powtórzę jeszcze 3 razy - zawsze bez skutku. Cóż dalszą drogę przyjdzie mi jechać wpatrując się albo w zegarek albo w pulsometr. Szkoda bo ja lubię sobie popatrzeć na cyferki - a na przełączanie Garmina po prostu nie mam czasu.

Przehyba - niektórzy ścinają szlakiem niebieskim - ja poruszam się drogą rowerową - czytaj sugerowaną. Wydaje mi się, że niebieski nie był opłacalny - ale tylko tak mi się wydaje.

Drugi pkt; a ponieważ jadę sam tuż przed nim pojawia się problem - na widłach w lewo czy w prawo ? Znaki bardzo podobnego szlaku kierują w prawo, w dół i tak też wybieram. O jakie szczęście, że nie ujechałem nawet 600 m a Garmin pokazuje znaczną odchyłkę od sugerowanej. Zawracam, pnę się ku górze i na skrzyżowaniu widzę innych błądzących. Tym razem na widłach w lewo i po ok. 100m widzę czerwony szlak namalowany na kamieniu. Track też się zgadza więc ile noga daje na Radziejową. Później na mecie dowiaduję się, że wiele zespołów ominęło ten punkt. Jedni się wrócili, inni dostali karę .... Prawdę mówiąc ci z karą w większości wyszli na tym lepiej niż ci, którzy postanowili wrócić. Cóż ..... Z Radziejowej mega stromy i z luźnymi kamieniami zjazd. Prawie cały dałem radę - prawie bo na szczęście tu włączył się na chwilę rozsądek J.

Z Radziejowej na Wielki Rogacz i dalej już bufecik. Na bufecie gorączkowe dopytywanie się o pkt 2 - tu już dowiaduję się, że wiele osób ma kłopoty z dotarciem - mimo, że Marcin wyraźnie to miejsce na odprawie zaznaczał i uczulał - żeby na pamięć nie jechać.

Reszta drogi strasznie mi się dłużyła; gdzieś tak w okolicach Czubakowskiej pojawiają się pierwsze wycieczki i tłumy na szlakach. Dzieciaki dopingują - aż chce się jechać. Przełęcz Krzyżowa i ostatni zjazd szlakiem zielonym. Od razu widać, że jechali przede mną rowerzyści - ostrzegawcze okrzyki i chowanie się w krzaki pieszych towarzyszy aż do końca szlaku J. Jeszcze kawałek asfaltem i meta. 26 miejsce w open i 6 w men solo. No kurcze to zrobiło na mnie wielkie wrażenie .....

Do mety z ręką w gipsie (chyba karetką) dojeżdża Hubert, który majstrował coś przy damperze kończąc jazdę upadkiem.

Spanie w Krynicy - tradycyjnie na lodowisku krytym. No nie wiem dlaczego ale lubię to miejsce i nocleg na ichnim materacu. Zabukowałem sobie miejsce zaraz przy automacie samosprzedającym napoje. Kawy i napojów waniliowych wypiłem chyba z 6 J. Nie przewidziałem nocnego warczenia urządzenia - dlatego automat na noc musiał pożegnać się z prądem. Zadecydowało prawo silniejszego  J.

A wieczorem - ale festyn. Marcin przeszedł samego siebie. Moim zdaniem i pomijam tu jakie konkursy powymyślał - dobrze, że mu się chce. Była miejscowa gwiazda śpiewaczka, światła i lasery - odpust na sto dwa J. No i byłem wyczytany za zajęcie 6 miejsca na etapie. Kurczę było mi strasznie miło - nie powiem. Stałem sobie zaraz koło podium - takie rzeczy zdarzały się tylko w Erze jak dotychczas.

Dystans: 61 km V max: 57 km/h Kcal: ?



 

ETAP V - 20 SIERPNIA Krynica Zdrój - Krempna

W Krynicy i okolicach goszczę dość często. A to wakacje solo lub z rodziną a to narty i Jaworzyna. W sumie do Hańczowej mogłem jechać z pamięci. Znany był mi też fajny myk, z którego nie skorzystałem i słusznie. Jak przewidywałem ostatni kawałek czerwonego szlaku przed Banicą, który jest wybitnie luźno kamienisty zawodnicy przetną jakąś drogą na łące. I nie zawiodłem się - sam też tak pojechałem J. Wartym napisania jest ciekawy wypadek jaki spotkał na tym kawału drogi jednego z zawodników: chcąc ominąć stertę luźnych kamieni wyjechał z drogi - właściwie leju i oparł się o elektrycznego pastucha. Porażony niskim J napięciem mimowolnie odbił kierownicą na ścieżkę, przewrócił się potem wstał i stwierdził, że jeden palec od innych odstaje. Ale to nie wszystko - szarpnął nim, nastawił, obandażował i pojechał dalej. A na którymś z pkt. kontrolnych pożyczył długopis w celu usztywnienia palca. Normalnie Rambo.

No ale my jedziemy dalej. Przed samą Hańczową na kamienistym zjeździe huk i nie ma w Michelinie powietrza. Grupa z którą jadę ku mojemu zaskoczeniu skręca w lewo ja biorę się za naprawę koła. Znów sprawdzam szybko czy czegoś nie ma w oponie i wkładam dętkę. W chwili kiedy kończę wraca .... moja grupa J. Ale ładnych kilka załóg pojechało ..... Wspinamy się na Kozie Żebro. Marcin zapewniał, że tam na mega technicznym zjeździe będzie można nadrobić nawet 20 minut. Zaraz po rozpoczęciu zjazdu huk iii .... nie mam dętki. Dramat. Odechciało mi się wszystkiego. Wybebeszyłem całą oponę a tam dziura wielkości palucha. Nic dziwnego, że dętka strzeliła - w sumie można się dziwić, że wytrzymałą aż tak wiele. Wypytuje przejeżdżających zawodników o dętkę ale większość ma tylko jedną L. To pech. W międzyczasie zaklejam dziurę i reanimuję sflaczałą. Prawdę mówiąc już nawet nie chciało mi się jechać dalej. No ale twardym trzeba być nie miętkim J. W końcu jest - nowa dętka. Obracam Michelina aby przy hamowaniu dziura była zamykana a nie dodatkowo szarpana. Obiektywnie muszę przyznać, że kiedy zobaczyłem na mecie jaki balon wychodzi z opony dziękowałem wszystkim świętym, że nie widziałem tego po montażu - psychika uniemożliwiłaby mi dalszą jazdę J. A sam zjazd - na moje oko grubo przesadzony. Tam można było zyskać może minutę albo dwie ale do dwudziestu to trzeba było kapcia - takiego jak mój.

Po defekcie trochę pióra mi opadły ale staram się jak mogę gonić. Ciekawym zdarzeniem było dla mnie na zjeździe z Popowych Wierchów łyknięcie krowiego placka, który poderwany przez przednie koło wystrzelił prosto w moje usta. Początkowo nie zajarzyłem co się dzieje ale smak nie pozostawiał złudzeń. Płukanie, przegryzanie żelka - nie ma mocnych na gówno. Będzie mi towarzyszył (smak) do mety. Najgorszym fragmentem był dojazd do Krempnej. Jestem słaby i na długim podjeździe oderwała się ode mnie grupa którą goniłem od pkt 37 oraz Ukraińcy. Szkoda. Wpadam na metę - jest to najgorszy ze wszystkich wyników - miejsce 21 w solo men. Na szczęście różnice do pierwszej 10 są w minutach, tak więc w generalce nie wiele się pozmienia.

W Krempnej kupuje nową oponę. Instaluje i żyję nadzieją, że będzie to ostatni wydatek na tej imprezie. W gratisie otrzymuje dętkę od serwisu. A to mnie chłopaki ujęli szczodrością. Wogóle serwis - pewnie się powtórzę był naprawdę super OK.

Wieczorem dość głośno - i koszulki rozdają ...  Koszulka osobiście przypadła mi do gustu, muzyka sama się wyciszyła po wyłączeniu lub awarii prądu - tego nie wiem a różne krążyły opowieści.

Dystans: 64 km V max: 71 km/h Kcal: 3806


ETAP VI - 21 SIERPNIA - Krempna - Baligród
 

Śniadanie było "takie se" co trochę mnie martwi mając na uwadze ile km trzeba będzie dziś zrobić. Po raz pierwszy nie budzę się przed budzikiem, po raz pierwszy nocny kac nie przechodzi po 15 minutach. Reszta w standardzie.

Start. Ostry zaczyna się zaraz po skończeniu asfaltu i prowadzi do Dukli. Tu ciągnę się jakiś czas za grupą osób. Czuję w kościach, że to nie jest mój dzień i w sumie cieszę się, że jestem niejako zmuszony do wolniejszego podjazdu i zjazdu. Przed samą Duklą na zjeździe widzę przed sobą sznurek zawodników. Wjeżdżam w koleinę, puszczam hamulce i zaczyna się to w sumie co lubię a zwykłem po czasie określać jako nierozsądne. Prawdę mówiąc łatwność w jaki sposób objechałem tą grupę powoduje wzrost motywacji i zaczynam lekko napierać. Samą Duklę przejeżdżam wcześniej obmyśloną trasę i ze zdumieniem patrzę w tył - doganiają mnie chłopaki, którzy zazwyczaj są już umyci kiedy ja przyjeżdżam na metą. To motywuje jeszcze bardziej - do pierwszego stromego podjazdu - tam standardowo już nie wytrzymuję tempa i odpadam L.

W Lubatowej mijam wcześniej zaplanowaną ścinkę - za to Ukrainiec, który jechał za mną wyprzedza mnie i jedzie wogółe gdzieś prosto. Jego partner drze się na niego ale ten nie słyszy. Nie pamiętam ile razy tak na niego się nadzierał ale ten miał w zwyczaju często zapuszczać się bóg wie gdzie. I często się tak nawoływali J. Ja po prostu rozpoznaje ten głos J. Przez kuchę w Lubatowej podgania mnie inny zespół, z którym jadę aż do Kopy. Na zjeździe zostawiam ich z tyłu i do bufetu jadę z Ukraińcami, którzy baaardzo szybko piją i jedzą - ja wolę to zrobić na spokojnie - do mety jeszcze kawał drogi.

Ruszam razem z zespołem z którym dotarłem na Kopę. Trochę żałuje - Ukraińcy wg mnie dobrze nawigowali i ich tempo było jak moje (poza stromymi podjazdami). Za nami Hiszpanie, którzy zdążyli się już pogubić J. Następny fragment (do drogi asfaltowej Puławy Dolne) to same dziwy. Zespół w którym jadę nakazuje milczenie na szlaku - aby nie podążali za nami Hiszpanie (a co my się zastanawiamy nich oni też tracą na to czas) a przed samą asfaltówką za dość wąskim zjazdem na którym prawie doganiają nas Hiszpanie (!) zapada decyzja aby robić wszystko tylko nie wskazać im kierunku. Trochę mnie to przytłacza - w sumie tempo nie moje, zjazd pokonałem z jedną ręką w nosie - ruszam więc sam a za mną - Espaniola - do których jak pisałem wcześniej czułem duża sympatię i zawsze na szlaku pozdrawiałem lub zagadnąłem chłopaków.

Bardzo podobał mi się ich styl jazdy, ich podejście do imprezy. Jechali zawsze razem, awaria jednego powodowała zatrzymanie całego peletonu - żadnych wzajemnych pretensji (przynajmniej nie słyszałem), poganiania czy coś w tym stylu. Jeszcze przed startem okazało się, że ich rowery omyłkowo są w Czechach - wysłali jednego z nich - chłopak jechał całą noc, na starcie zjawił się przed 9:00. 45 minut potrzebowali na złożenie sprzętu, wystartowali z ok. pół godzinna stratą - ale zawsze czekali na tego, który nie spał. Super postawa. A może to tylko wakacje a nie rywalizacja - ja nie wiem.

Tak czy siak ja jadę a oni za mną. Puławy Górne, pkt kontrolny i dość ostry podjazd. I co dalej - to chyba oczywiste - Hiszpanie jadą ja ledwo zipię. Systematycznie acz powoli odjeżdżają - do pierwszego rozwidlenia. Potem następne i następne - w końcu jedziemy razem. Ja ich przewodnik - uśmiecham się w duchu. Tak ciągniemy przez lasy, łąki - słońce pali niemiłosiernie, powoli kończy się woda. Przed Wahalowskim Wierchem dość trudny nawigacyjnie odcinek - ale dla posiadaczy GPS to bułka z masłem. Słyszę jak Hiszpanie postanawiają trzymać się mnie J a mi to wcale nie przeszkadza. Bufet. Wypytuje o szacunkowe miejsce - 15 - 20. To szok. Przekazuje to moim kompanom, ustalamy zasady jazdy i gnamy asfaltówką. Ponieważ wyraźnie byłem od nich słabszy na asfalcie biorą mnie w środek i ciągną. Po płaskim jest OK - na zjazdach - puszczają jednego przede mną abym im nie uciekł. Pamiętam, że kiedy jechałem chwilę niczym wisienka w środku tortu czułem się jak guru kolarstwa J. Zajebiste uczucie. To działa strasznie motywująco - do Komańczy dokręcam ile się da. W Prełukach stwierdzam, że opłaca się zjechać ze szlaku na korzyść dłuższej ale ubitej drogi. Podjazd - ale motywacja działa - więć dokręcam. A Hiszpanie tylko spoglądają czy jadę. Jeden z nich zawsze jechał za mną - pilnował mnie i motywował. Ale zajebiaszczo jak mawia Czesio J.  Duszatyn, Mików to dość twarde drogi z brodzeniem. Fantazja. Fonntanny wody. A potem wspinaczka na Przełęcz Żebrak. Tylko pod górę. Hiszpanie ciągną mnie a ja staram się dociągać do nich. Jedzie z nami Adam - nie wytrzymuje tempa - odpada. Wreszcie jest ostatni pkt i zjazd do mety. Pierwszy jedzie Hiszpan potem ja potem ..... nikt. Na wypłaszczeniu czekamy - ale nikt nie nadjeżdża. W końcu Adam melduje o "snejku". Wspólnie ustalamy, że do mety to już tylko 4 km i na pewno trafią. Ruszam, podganiam Adama i razem z nim docieram do mety. KONIEC. Udało się ! Błogość i podziękowania, że się udało.... dla sprzętu dla opaczności dla kolegów dla Majki dla Tomka który wspierał mnie sms`ami ....

A co na MECIE ? Po dekoracji - w trakcie której zapowiedzi i opowieści nie było końca - impreza. Muzyka piwo - chyba najluźniej bawił się pokojowy patrol J. Jankes i Sławek też J. I Hiszpanie ..... Muzyka ucichła o 3:00. Rano pakowanie, śniadanie i oczekiwanie na transport. W międzyczasie dostaje rundę tandem - jeny jak to skręca - jak Ikarus !! O przeżyciach i utrzymaniu równowagi tego z tyłu to już nie wspomnę. Zaczynam mocno docenieć austryjacki duet - widziałem ich na zjazdach - pełen szacun. Zresztą napierali wcale nieźle.

Dystans: 107 km V max: 68 km/h Kcal: 5787

 

Podsumowanie

Straty: 2 Micheliny UST, zgubiony chip .... głębsze i płytsze zadrapania .....

Ale nic to - wróciłem zadowolony, bardzo zadowolony; miejsce w solo men: 6, open 13 (!) nawet mi się nie śniło. Znów dopisała pogoda. Zespół Pokojowego Patrolu spisał się moim zdaniem na medal. Na prawdę trudno dziś o ekipę, która nie zlewa byle uczestnika, która na hasło podrywa się do pracy a przy tym wszystkim potrafi się znakomicie bawić. Podziękowania też dla samej szefowej Patrolu - Magdy.

Rower; jak zwykle dostał srogie baty. Jeśli puścić wodzę fantazji dźwięki jakie towarzyszą z roweru, od kamieni od podłoża to symfonia czasem strachu czasem błogości.

Nasz kraj, nasze góry choć nie najwyższe - piękne. To dla mnie jest kolarstwo górskie. 100%, czyste, twarde, nieskażone. W Beskidzie Niskim jestem zakochany od dawna i wciąż chce tam wracać. I będę wracał. I cieszę się, że tamtędy przebiegał kawałek trasy w tym roku.

Było warto - jeśli zdrowie i reszta pozwoli - do zobaczenia za rok.

Filmiki z zakończenia mov (kiepskie K 800i)

Wyniki: http://www.wmzbno.federacjasportu.pl:80/wyniki/open.htm

mail: rafalvfr@tlen.pl

Inne strony:

Los Diabolos (Łukasz i Solar) http://www.solar.blurp.org/tc2009/tc2009.html

Maruderzy Anty Racing team: http://tiny.pl/hh6bs


DSC00526.JPG
DSC00526.JPG
67.54 KB
DSC00527.JPG
DSC00527.JPG
116.85 KB
DSC00528.JPG
DSC00528.JPG
102.30 KB
DSC00529.JPG
DSC00529.JPG
76.81 KB
DSC00530.JPG
DSC00530.JPG
119.23 KB
DSC00531.JPG
DSC00531.JPG
119.77 KB
DSC00532.JPG
DSC00532.JPG
71.29 KB
DSC00533.JPG
DSC00533.JPG
108.91 KB
DSC00534.JPG
DSC00534.JPG
100.30 KB
DSC00535.JPG
DSC00535.JPG
141.57 KB
DSC00536.JPG
DSC00536.JPG
130.84 KB
DSC00537.JPG
DSC00537.JPG
172.85 KB
DSC00538.JPG
DSC00538.JPG
116.02 KB
DSC00539.JPG
DSC00539.JPG
101.56 KB
DSC00540.JPG
DSC00540.JPG
101.10 KB
DSC00541.JPG
DSC00541.JPG
68.54 KB
DSC00542.JPG
DSC00542.JPG
124.67 KB
DSC00543.JPG
DSC00543.JPG
56.31 KB
DSC00545.JPG
DSC00545.JPG
75.67 KB
DSC00546.JPG
DSC00546.JPG
56.00 KB
DSC00547.JPG
DSC00547.JPG
66.86 KB
DSC00548.JPG
DSC00548.JPG
78.14 KB
DSC00549.JPG
DSC00549.JPG
87.89 KB
DSC00550.JPG
DSC00550.JPG
114.71 KB
DSC00551.JPG
DSC00551.JPG
74.35 KB
DSC00552.JPG
DSC00552.JPG
63.49 KB
DSC00553.JPG
DSC00553.JPG
111.55 KB
DSC00554.JPG
DSC00554.JPG
103.96 KB
DSC00555.JPG
DSC00555.JPG
79.96 KB
DSC00556.JPG
DSC00556.JPG
102.41 KB
DSC00557.JPG
DSC00557.JPG
70.87 KB
DSC00558.JPG
DSC00558.JPG
93.94 KB
DSC00559.JPG
DSC00559.JPG
26.49 KB
DSC00560.JPG
DSC00560.JPG
141.88 KB
DSC00561.JPG
DSC00561.JPG
128.76 KB
DSC00563.JPG
DSC00563.JPG
110.23 KB
DSC00564.JPG
DSC00564.JPG
128.63 KB
DSC00565.JPG
DSC00565.JPG
89.54 KB
DSC00566.JPG
DSC00566.JPG
115.15 KB
DSC00567.JPG
DSC00567.JPG
53.40 KB
DSC00568.JPG
DSC00568.JPG
65.05 KB
DSC00569.JPG
DSC00569.JPG
63.72 KB
DSC00570.JPG
DSC00570.JPG
77.90 KB
DSC00571.JPG
DSC00571.JPG
112.26 KB
DSC00572.JPG
DSC00572.JPG
69.81 KB
DSC00573.JPG
DSC00573.JPG
56.28 KB
DSC00574.JPG
DSC00574.JPG
72.86 KB
DSC00575.JPG
DSC00575.JPG
139.01 KB
DSC00576.JPG
DSC00576.JPG
61.76 KB
DSC00578.JPG
DSC00578.JPG
58.66 KB
DSC00579.JPG
DSC00579.JPG
75.83 KB
DSC00584.JPG
DSC00584.JPG
121.16 KB
DSCN9606.JPG
DSCN9606.JPG
106.86 KB
DSCN9607.JPG
DSCN9607.JPG
112.42 KB
DSCN9608.JPG
DSCN9608.JPG
93.62 KB
DSCN9609.JPG
DSCN9609.JPG
93.36 KB
   

 

 


Powrót do głównej